Fragment, z którego pochodzi nasz cytat, wydaje się opisywać drogę Kościoła Chrystusowego, od dnia Pięćdziesiątnicy aż do momentu, gdy ostatni członek tego Kościoła – Ciała Chrystusa – zostanie przemieniony w jednej chwili, w okamgnieniu. Wtedy wszyscy, zjednoczeni w jedności, staną przed obliczem Jego chwały, bez skazy, z radością (Judy 1:24). To upragnione miejsce jest celem każdego, kto został narodzony z Ducha Świętego, kto został „nauczony przez Boga” i kto przynajmniej częściowo pojął to, co oko nie widziało, co ucho nie słyszało i co nie wstąpiło w ludzkie serce, a co Bóg przygotował dla tych, którzy Go miłują (1 Kor. 2:9).
O tym właśnie upragnionym celu mówi prorok, wyrażając myśli Chrystusa i Kościoła: „Gdy się przebudzę, nasycony będę obrazem oblicza Twego” – Psalm 17:15. Najdrożsi, możemy cieszyć się tą nadzieją, ponieważ wiemy, że jesteśmy pod przewodnictwem naszego Pana i mamy pewność, że wszystko, co nas spotyka, obraca się na dobro dla tych, którzy miłują Boga i są powołani według Jego zamiaru. Choć możemy być zadowoleni pośród życiowych cierpień i trudów, to jednak nie możemy być w pełni „nasyceni”. Nasze zadowolenie wynika z tego, że nasz Pan zapewnia nas, iż obecne lekcje, doświadczenia i karcenia są niezbędne, by nas przygotować do przyszłego, chwalebnego Królestwa Niebieskiego. Prawdziwe „nasycenie” osiągniemy dopiero wtedy, gdy otrzymamy te wieczne dobra, które teraz są jedynie przedmiotem obietnicy i nadziei. Jakaż to jednak wspaniała nadzieja! Nic dziwnego, że Apostoł nazywa ją „błogosławioną nadzieją” i łączy ją z chwalebnym objawieniem naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa przy Jego powtórnym przyjściu (Tyt. 2:13).
W miarę jak coraz lepiej poznajemy Słowo naszego Ojca i coraz głębiej rozumiemy boski plan, ta nadzieja staje się dla nas naprawdę „błogosławioną”. To właśnie o niej mówił nasz ukochany Odkupiciel: „A gdy odejdę, przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie” – Jan 14:3. Apostoł również odnosi się do niej, nazywając ją „kotwicą duszy”, pewną i stałą, wchodzącą aż za zasłonę, dzięki naszej wierze w Jezusa. Wiara jest liną, która łączy nas z tą obietnicą – nadzieją, jaką dał nam Pan, i która trzyma nas mocno i bezpiecznie, abyśmy trwali nieporuszenie pośród życiowych burz i prób. Przypominam wam, że jak wyjaśnia Apostoł, ta nadzieja została zaproponowana w Bożej obietnicy danej Abrahamowi, która nie tylko została powtórzona, ale także potwierdzona przysięgą. Była to jedyna obietnica potwierdzona przysięgą, przekazana i podtrzymywana przez najbardziej uroczyste oświadczenie, jakie można sobie wyobrazić – słowo i przysięgę samego Boga JHWH.
Nadzieja, którą mamy
Ta obietnica, która jest fundamentem naszej nadziei i naszą kotwicą w Chrystusie, została wyrażona w słowach Boga skierowanych do Abrahama: „W twoim potomstwie będą błogosławione wszystkie narody ziemi”. Jak wspaniała i chwalebna nadzieja kryje się w tych słowach dla całej ludzkości. Jeśli wszystkie narody ziemi mają być błogosławione, oznacza to, że ludzie nie zostali pozbawieni nadziei. Choć teraz spoczywają w ciszy grobu – w szeolu, w hadesie – to Ten, który nie może złamać swojego słowa, którego przysięga jest niezawodna, oświadcza, że wszyscy zostaną błogosławieni. To z kolei wskazuje, że wszyscy będą musieli zostać obudzeni ze snu śmierci. Nic więc dziwnego, że Apostoł zachęca nas, abyśmy nie smucili się jak ci, którzy nie mają nadziei. Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, to wierzmy również, że wszystkich, którzy zasnęli w Jezusie, Bóg przywróci do życia przez Niego (1 Tes. 4:13‑14).
Zaiste, cieszymy się z tego, że śmierć, która dla zwierząt oznacza ostateczny koniec, nie jest Bożym ostatecznym wyrokiem dla ludzkości. Jakże radujemy się, że kierując się swoją miłością i współczuciem, Bóg jeszcze przed naszym upadkiem postanowił, że zostaniemy odkupieni drogocenną krwią Chrystusa. Jakże ogromna jest nasza radość, wiedząc, że ta bezcenna krew została już przelana w celu naszego pojednania za grzechy oraz przywrócenia wiecznej sprawiedliwości (Dan. 9:24).
Coś lepszego dla nas
Cieszymy się z faktu, że dzięki drogocennej ofierze naszego Pana oraz Jego zmartwychwstaniu, które przyniosło Mu wielką chwałę i moc jako króla Emmanuela, ostatecznie spłyną chwalebne błogosławieństwa na wszystkich potomków Adama, którzy umarli. Dzięki temu stan ich śmierci został przemieniony w obrazowy sen, stan nieświadomości, z którego zostaną obudzeni w cudownym poranku zmartwychwstania! Kto, odczuwając współczucie dla cierpiącej ludzkości, dla całego stworzenia, które wzdycha i cierpi, nie cieszyłby się z tak wielkiego zbawienia, które Bóg przygotował dla całego świata? Nie musimy smucić się jak ci, którzy nie mają nadziei, bo wierzymy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, że w swoim czasie obejmie tron jako Król królów i Pan panów. Jego panowanie jako Emmanuel – „Bóg z nami” – będzie trwało, aż wszystkie przejawy nieposłuszeństwa zostaną zniweczone, aż ostatni wróg – śmierć Adamowa – zostanie pokonany, a cała ludzkość zostanie wyzwolona ze śmierci i przywrócona do stanu, który został utracony przez Adama, ale odkupiony przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana. Wyjątkiem będą jedynie ci, którzy świadomie i dobrowolnie odrzucą wszelkie dane im możliwości i umrą wtórą śmiercią (Dzieje Ap. 3:23).
Nasze serca przepełnia radość na myśl o wszystkich błogosławieństwach, które spłyną na narody ziemi, kiedy podczas Tysiąclecia Pan wyleje swojego Ducha na wszelkie ciało, a Emmanuel będzie panował, by błogosławić i podnosić wszystkich z grzechu i śmierci, podczas gdy Szatan będzie związany. Nasza radość wzrasta jeszcze bardziej, gdy uświadamiamy sobie, że Bóg powołał nas już przed założeniem świata, nie tylko obdarzając nas przywilejem poznania Jego łaskawych planów wobec ludzkości, ale także ofiarując nam szczególny udział – wyjątkowe zbawienie, wyższe i bardziej wzniosłe, niż cokolwiek, co kiedykolwiek mogło zostać wyobrażone. To niepojęte współdziedziczenie z naszym Odkupicielem w Jego wspaniałym Królestwie jako Jego Oblubienica jest czymś, czego „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani na serce ludzkie nie wstąpiło”. Nic dziwnego, że Apostoł mówi o długości, szerokości, wysokości i głębokości Bożej miłości, która przewyższa wszelkie pojęcie.
Co takiego było w ludzkości, że Bóg postanowił odkupić ją i dać jej możliwość restytucji? Co takiego dostrzegł w nas, że wybrał nas przed wszystkimi, abyśmy byli nazwani Jego dziećmi i stali się współdziedzicami z Jego Synem? Możemy tylko podziwiać i zadziwiać się tą nieskończoną miłością Bożą, która przekracza wszelkie zrozumienie.
Kościół na wzburzonym morzu
Drodzy przyjaciele, mamy przed sobą podwójną nadzieję: jedną dotyczącą całego świata oraz specjalną nadzieję dla nas samych, dla wszystkich, których Pan Bóg powołał. Nadzieję tę mają ci, którzy upewnili swoje powołanie i wybranie przez wierne trzymanie się warunków oraz zasad, które Bóg wyznaczył. Wszystkie te nadzieje koncentrują się wokół obietnicy danej Abrahamowi. Jedna jej część odnosi się do błogosławieństwa, jakie spłynie na świat przez potomstwo Abrahamowe, a druga dotyczy Kościoła, który wraz z Panem tworzy to nasienie, jak to wyjaśnia Apostoł: „A jeśli należycie do Chrystusa, to jesteście potomstwem Abrahama i zgodnie z obietnicą dziedzicami” – Gal. 3:29.
Gdy zastanawiamy się nad Kościołem Chrystusowym, musimy odrzucić z naszych umysłów wszelkie wyobrażenia o ludzkich instytucjach kościelnych. Pamiętajmy, że istnieje tylko jeden Kościół Chrystusowy, który obejmuje wszystkich prawdziwie wierzących, oddanych i posłusznych Chrystusowi. Pismo Święte wyraźnie poucza nas, że sekciarstwo – niezależnie od jego rozmiaru – nie jest uznawane przez Boga. Kościół, który Pan uznaje, to Kościół „pierworodnych, którzy są zapisani w niebie” (Hebr. 12:23). W związku z tym żadna ludzka historia kościelna nie oddaje pełni doświadczeń prawdziwego Kościoła. Nasza wiedza o nim opiera się głównie na świadectwach Słowa Bożego oraz na naszych własnych doświadczeniach. Jezus nauczał, że każdy, kto żyje pobożnie, będzie cierpiał prześladowanie, a wierni Jego uczniowie będą nieść swoje krzyże, doświadczać cierpienia i będą znienawidzeni przez wielu ze względu na swoją wierność Jego sprawie. Własne doświadczenia z pewnością potwierdzają to biblijne nauczanie. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że droga chrześcijanina nie jest łatwa; każdy musi zmagać się z wewnętrznymi i zewnętrznymi przeciwnikami, walczyć i starać się o życie, które zostało w nim zapoczątkowane przez narodzenie z Ducha Świętego, a które musi wzrastać i dojrzewać, by ostatecznie zostać udoskonalone w „pierwszym zmartwychwstaniu” (Obj. 20:6).
Pismo Święte przytacza niektóre szczegóły dotyczące trudnych doświadczeń członków wczesnego Kościoła: „Znosiliście wielki bój utrapienia, gdy byliście wystawieni na urągania i udręki na widok publiczny, a także gdy staliście się towarzyszami tych, którzy tak byli traktowani” – Hebr. 10:32-33. Wszystko wskazuje na to, że podobne trudności przeżywała ta poświęcona klasa wierzących od czasów apostolskich aż do dziś. Co więcej, mamy podstawy sądzić, że takie okoliczności będą trwać aż do końca ziemskich doświadczeń Kościoła – do momentu, gdy ostatni wierny zakończy swoją drogę, a Kościół, dotarłszy do upragnionego celu, zostanie wyniesiony za zasłonę jako doskonały i „nasycony”.
Widzimy zatem wyraźnie, że te trudne i burzliwe doświadczenia dotyczą zarówno całego Kościoła, jak i każdego pojedynczego jego członka. Oczywiście istnieją pewne trudności i próby, które są wspólne dla całej ludzkości. Jak mówi Apostoł: „Wszystko stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd” oraz „oczekuje objawienia synów Bożych”. Jednakże burze, które dotykają Kościół, są wyjątkowe i różnią się pod pewnymi względami od tych, które przeżywa świat. Przychodzą one na nas, ponieważ nie należymy do świata, jesteśmy oddzieleni od jego ducha, pragnień i ambicji. Kiedy wybieramy ścieżkę podążania za Panem, kierując się nowymi pragnieniami i zasadami, które On nam wyznaczył, napotykamy te specjalne trudności. Nasz Mistrz mówił wyraźnie: „Jeśli was świat nienawidzi, wiedzcie, że mnie pierwej aniżeli was miał w nienawiści. Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; lecz ponieważ nie jesteście ze świata, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi” – Jan 15:18‑19. Oznacza to, że opuszczając świat, rozpoczynamy naszą duchową podróż do miejsca odpoczynku, do niebiańskiego miasta, nowego Jeruzalem.
Dla niektórych początek tej drogi jest spokojny, a warunki wydają się sprzyjające, co może prowadzić do pokusy, aby zatrzymać się na tej drodze i nie kontynuować dalszej podróży, zamiast zmierzać konsekwentnie do portu odpoczynku. Inni od samego początku napotykają burzliwe wichry, które mogą zniechęcać i podsuwają myśl o niemożności ukończenia tej drogi. Strach przed trudnościami może skłaniać do zawrócenia, bo wydaje się, że cena za dopłynięcie do celu jest zbyt wysoka, co prowadzi niektórych do porzucenia swego duchowego celu. U wielu osób te dwie siły – ułuda spokojnych wód i strach przed burzami – powodują, że zawracają z drogi, mimo że kiedyś podjęli decyzję o podążaniu za Panem, znoszeniu trudności i oddzieleniu się od ziemskich spraw w nadziei na Jego błogosławieństwo.
Jednak nasz apel kierujemy do tych, którzy nie zawrócili, mimo pokus spokojnych wód, i którzy nie ulegli zniechęceniu z powodu burz i przeciwności, ale z odwagą kontynuują swoją podróż do upragnionego portu. Choć możemy być pewni, że na ich drodze pojawiły się burze i fale, a Przeciwnik próbował przytłoczyć ich trudnościami, pokusami i złudzeniami, to mimo to oni trwają w wierze. Takie są zwykle doświadczenia Pańskiego ludu i właśnie takich doświadczeń powinniśmy się wszyscy spodziewać. Jezus powiedział: „Nie jest sługa większy nad swego Pana”, a to oznacza, że ci, którzy podążają Jego śladami, będą dzielić przynajmniej część Jego cierpień i trudów.
W kontekście, z którego pochodzi nasz cytat, prorok symbolicznie opisuje nasze doświadczenia, trudności i próby, porównując je do burzliwych nawałnic morskich. O żeglarzach mówi: „Występują aż ku niebu i zstępują do przepaści, tak że dusza ich w niebezpieczeństwie rozpływa się. Bywają miotani i potaczają się jak pijani, a wszelka ich mądrość niszczeje. Gdy wołają do Pana w utrapieniu swoim, wybawia ich z ucisków. Obraca burzę w ciszę, tak że milkną nawałnice ich. I weselą się, że ucichło; i tak prowadzi ich do pożądanego portu” (Psalm 107:26-30). Przez takie doświadczenia – burze, utrapienia, trudności – oraz poprzez szukanie Pana w modlitwie i wyczekiwanie na Jego pomoc, zyskujemy wyciszenie i ukojenie. Radujemy się z Jego obecności i błogosławieństw, ale wkrótce pojawia się kolejna burza: nowe trudności, przeciwny wiatr. Znowu modlimy się, zbliżamy się do Pana, doświadczamy Jego podtrzymującej siły, zyskujemy nowe nadzieje, nową odwagę i mądrość z wysokości. Tak, przez kolejne życiowe burze i chwile błogosławieństwa, uczymy się wielu cennych lekcji. Nasz Niebieski Ojciec i Pan prowadzą nas stopniowo do pożądanego portu, ucząc nas właściwej drogi i przygotowując nas na swoją obecność oraz chwałę.
Mamy pewność, że te lekcje są absolutnie niezbędne dla wszystkich, którzy mają osiągnąć wspaniałe rzeczy, jakie Bóg dla nich przygotował. Apostoł porównuje nas do synów ziemskich ojców, pytając: „Któż jest synem, którego ojciec nie karci?” (Hebr. 12:7). Jeśli więc karcenie jest tak ważne, a my nie bylibyśmy karani, oznaczałoby to, że nie jesteśmy prawdziwymi synami, ale bękartami, niebędącymi w łasce Ojca. Jest to część wielkiej lekcji wiary i zaufania – uczymy się dostrzegać rękę Pańską we wszystkich naszych trudnościach. Uczymy się dostrzegać srebrne obramowanie każdej chmury cierpienia i zdajemy sobie sprawę, że otacza nas Boża ochronna moc. Wiemy, że Bóg trzyma nas w swej dłoni i żadne zło ani utrapienie nie może nas dotknąć, jeśli trwamy w wierze, zaufaniu i posłuszeństwie, pozostając pod Jego opieką i ucząc się lekcji, które On dla nas przygotował. W ten sposób Bóg prowadzi nas do pożądanego portu. Przygotowuje nasze serca i charaktery, abyśmy mogli być uznani za godnych życia wiecznego oraz dziedzictwa świętych w światłości (Kol. 1:12).
„Nie będzie tam lwa”
Zwróciliśmy już uwagę na to, że świat rzeczywiście doświadcza teraz swoich własnych utrapień, ale są one zupełnie inne niż te, przez które przechodzimy my, którzy stanęliśmy pod sztandarem Pana i poświęciliśmy nasze życie, by być żołnierzami krzyża i walczyć dobry bój pod Jego chorągwią. Świat nigdy nie doświadczy prób podobnych do tych, które przeżywa Kościół. Postępowanie Pana wobec świata w dniu jego sądu, w Wieku Tysiąclecia, będzie zupełnie inne niż to, które ma miejsce w przypadku Kościoła – Ciała Chrystusowego. Kościół został powołany do wysokich stanowisk współdziedziców z Panem, i dlatego od członków Kościoła wymaga się, by byli zdolni znosić trudy jako dobrzy żołnierze Boga. Mają oni przezwyciężyć świat, ciało i Przeciwnika, stając się zupełnymi zwycięzcami dzięki pomocy i łasce naszego Pana.
Warto jednak zauważyć, że choć próby Kościoła są skondensowane w zaledwie kilku latach doświadczeń, to dzień sądu świata będzie trwał tysiąc lat, a warunki będą zupełnie inne. Tym, co czyni naszą podróż tak burzliwą, jest przede wszystkim opozycja ze strony świata, Przeciwnika i naszego upadłego ciała, które ciągle narażone jest na pokusy i utrapienia w nieprzyjaznym dla Nowego Stworzenia środowisku. W nadchodzącym Wieku, podczas Tysiąclecia, gdy Szatan zostanie związany, a królestwo sprawiedliwości ustanowione, ludzkość – będąca wówczas na próbie wiecznego życia lub wiecznej śmierci – znajdzie się w o wiele korzystniejszych warunkach do podążania drogą sprawiedliwości niż obecnie.
Cóż to będzie za wspaniały czas dla świata! Jakże błogosławioną jest myśl, że miliony ludzi, którzy zaznali tyle smutku, bólu i utrapień, doznają wtedy wielkiego błogosławieństwa i łaski od Pana. On otrze każdą łzę z ich twarzy i zaprowadzi wieczną sprawiedliwość. Ci, którzy okażą się wierni, nie tylko osiągną pełnię ludzkiej doskonałości, utraconej w Adamie, i będą cieszyć się rajem ziemskim jako swoim domem, ale także otrzymają życie wieczne, ofiarowane im przez naszego drogiego Odkupiciela, w wyniku działalności Jego chwalebnego Królestwa! Jakże radujemy się na myśl o tych przyszłych błogosławieństwach, które czekają ludzkość! Jednakże jesteśmy zadowoleni, że my, w tym obecnym czasie, przechodzimy przez burze, trudności i utrapienia, które są niezbędne dla naszego duchowego rozwoju, abyśmy mogli być dziedzicami Bożymi i współdziedzicami z Jezusem Chrystusem, naszym Panem.
Symboliczny obraz
Przypomnijmy sobie tamtą noc, gdy Pan posłał swoich uczniów łodzią, aby przeprawili się przez Morze Galilejskie, podczas gdy On sam oddalił się na miejsce odosobnione, aby się modlić. Wspomnijmy burzę, która się nagle rozpętała, i wielki lęk, który ogarnął uczniów. Przypomnijmy sobie, jak zobaczyli Jezusa kroczącego po wodzie, jak początkowo byli przerażeni, a potem uspokoili się, gdy zrozumieli, że to rzeczywiście ich Pan, który był z nimi i posiadał wszelką moc. Pamiętajmy także, jak Piotr odważnie zdecydował się chodzić po wodzie na wezwanie Jezusa, lecz ogarnął go strach, gdy spojrzał na burzliwe fale. Na koniec przypomnijmy sobie, jak Pan wszedł do łodzi, burza ucichła, a oni bezpiecznie dotarli do brzegu. Ten opis prawdopodobnie został podany jako obraz doświadczeń Kościoła, zarówno indywidualnych, jak i zbiorowych.
Indywidualnie każdy z nas przeżywa podobne doświadczenia. Pan, choć nigdy o nas nie zapomina, czasami ukrywa swoją obecność, pozwalając, by życiowe burze i utrapienia nas dotknęły. Potem jednak objawia się, a wówczas nasze lęki znikają. Kiedy uświadamiamy sobie Jego obecność i opiekę, stajemy się zdolni znosić trudności, które wcześniej wydawały się nie do pokonania.
Czasami niektórzy z nas starają się ignorować burze, co może być jedynie przejawem brawury, jak w przypadku św. Piotra. Jednak, gdy Pan jest przy nas, możemy czuć się spokojni, wiedząc, że ostatecznie doprowadzi nas do upragnionego portu – niebiańskiego odpocznienia.
Patrząc na to zbiorowo, widzimy, że obraz ten równie dobrze odnosi się do całego Kościoła: od dnia Pięćdziesiątnicy aż po dzień dzisiejszy, droga wiernych Pana jest pełna burz i trudnych doświadczeń. W porannej straży pojawił się Pan, a w świetle Jego Słowa dostrzegamy Jego obecność. To daje nam pociechę – burze i nawałnice życiowe nie są już tak straszne w obecności naszego Mistrza, w którym pokładamy ufność. Gdy On jest pośród nas, czujemy się jak u celu naszej podróży, w pożądanym porcie. Choć nie osiągnęliśmy jeszcze pełnego spełnienia, przynajmniej fizycznie, to przez wiarę czujemy się blisko tego celu. Wciąż zmierzamy ku portowi, ale świadomość Bożej łaski i obecności daje nam pociechę i siłę.
Podążajmy więc wytrwale ku temu ostatecznemu celowi, bo już niedługo dotrzemy do naszego portu po drugiej stronie zasłony. Tam czeka nas chwała! Tam zaznamy pełni szczęścia, większego, niż serce mogłoby sobie wyobrazić, a język opisać: „Gdy się ocucę, nasycony będę obrazem obliczności Twojej”. Wtedy będziemy uczestniczyć w Jego chwale, staniemy się podobni do Niego i będziemy z Nim w sławie tysiącletniego Królestwa, by błogosławić całą ludzkość.